W ostatnich dniach wielu komentatorów wyraziło niezrozumienie wynikające z istnienia pozornej rozbieżności pomiędzy wciąż aktywnym przebiegiem epidemii koronawirusa a rozluźniającą reakcją polskiego rządu. W rzeczywistości, w pierwszych dniach marca rząd trafnie rozpoznał bardzo niską zdolność reagowania polskiej służby zdrowia i podjął daleko idące środki zapobiegawcze zarówno w zakresie wprowadzenia ostrych ograniczeń życia społeczno-gospodarczego jak i wydzielenia zasobów medycznych do opieki nad zakażonymi koronawirusem. Scenariusz przekroczenia zdolności reagowania systemu opieki zdrowotnej był w Polsce realny, choć jego wysokie prawdopodobieństwo wynikało z zaniedbań proceduralnych i organizacyjnych, a nie szczupłości zasobów.
W momencie pojawienia się pierwszych zakażeń dysponowaliśmy 2997 łóżek w 4 szpitalach zakaźnych i na 82 oddziałach zakaźnych innych placówek oraz 10,1 tys. respiratorów (w tym ok. 7 tys. stacjonarnych), z których ok. 1400 trafiło na oddziały zakaźne.
Do końca kwietnia zwiększyliśmy liczbę miejsc na oddziałach zakaźnych do 11 tys. poprzez przemianowanie dodatkowych 20 szpitali na jednoimienne. W szczytowym okresie epidemii zajętych było 25% dostępnych łóżek szpitalnych oraz 10% respiratorów. Już na początku maja stało się jasne, że dysponujemy potężnym buforem zasobów szpitalnych, w związku z czym zapadła decyzja o stopniowym redukowaniu środków ekstraordynaryjnych.
1 czerwca rozpoczął się proces powrotu do normalnej pracy szpitali. Szpital wojewódzki w Łomży jako pierwszy, spośród 20 czasowo przemianowanych na jednoimienne, rozpoczął przyjmowanie pacjentów nie zakażonych koronawirusem. Zrealizowane potężnym kosztem i wysiłkiem w minionych trzech miesiącach usprawnienie procedur i wyposażenie szpitali w sprzęt ochrony osobistej zwiększyło zdolność służby zdrowia do mierzenia się ze skutkami zdrowotnymi COVID-19 tak, jak innymi chorobami.
Podstawowym zagrożeniem rozwinięcia się w Polsce sytuacji epidemicznej było przekroczenie możliwości reagowania służby zdrowia. Parametrami pozwalającymi monitorować ryzyko takiego scenariusza były: liczba wolnych łóżek i respiratorów na oddziałach zakaźnych, liczba personelu medycznego przypadająca na pacjenta poddanego hospitalizacji, dostępność sprzętu ochronnego i dezynfekującego. Prezentowane przez nas dane dotyczące dwóch pierwszych kategorii dowodzą, że czas wrócić do trybu business as usual, a w przekazach medialnych zastąpić liczbę nowych potwierdzonych dodatnim wynikiem testu diagnostycznego przypadków, liczbą chorych poddanych hospitalizacji. Jeśli ta ostatnia zaczęłaby niepokojąco rosnąć, będziemy musieli zmierzyć się z drugą falą epidemii i być może przywrócić część ograniczeń życia społeczno-gospodarczego ponad obecnie zalecane zasady MDD (maseczki, dystans, dezynfekcja). Tymczasem pałeczka walki z koronawirusem przechodzi z rąk personelu służby zdrowia w ręce pracowników sanepidu i to od ich skuteczności śledzenia kontaktów osób zakażonych zależała będzie dalsza ścieżka przebiegu epidemii koronawirusa.